Ucieczka z wyspy... próba druga...
Sobota, 7 lipca 2018
· Komentarze(0)
Udało się wyrwać nieco wcześniej bowiem przed 18tą byłem już na rowerze.
Po wcześniejszym upewnieniu się o nowiuśkim asfalcie postanowiłem udać się nieco dalej za Dziwnów. Celem miał być Kamień Pomorski. Start ostry - trza w końcu rozjeździć owe bolące kolano. Na podjazdach i zjazdach do Wisełki robię swoje najlepsze czasy (tak, tak ciągle mam w głowie świadomość, że robiłem je poprzednio na mtb - kuchnia albo wówczas miałem znacznie lepszą nogę albo teraz jestem tak słaby, że czasy robię tylko dzięki szosie... echhh). Stravowy, 24 kilometrowy, segment "międzyzdroje-dziwnów" pokonuję z siódmym czasem - czyli nie jest chyba aż tak źle.
W samym Dziwnowie wbijam się w piknik - przy Wybrzerzu Kościuszkowskim zacumowały wojskowe jednostki pływające, w tle, z mariny dobiegały dźwięki jakiejś muzyki (przy dokładniejszym wsłuchaniu okazały się one coverem przebojów Dżemu). Parę fotek i ruszam dalej. W Dziwnówku opuszczam 102kę na rzecz 107, którą docieram do Kamienia Pomorskiego. Błądząc docieram do Katedry pw. św. Jana Chrzciciela a następnie powracam pod ratusz nacieszyć się widokiem na Dźwinę. I tu, w trakcie krótkiego postoju, pada pomysł - a może by tak zamiast wracać tą samą drogą zahaczyć jeszcze o jedną wyspę w Wolinie? Wygrywa ta druga opcja i po chwili ruszam na południe - południowy-zachód. Początkowo droga cieszyła pełną gębą... niestety już był w ogródku, już witał się z gąską... (ja już to chyba gdzieś słyszałem zdawało się kiełkować w głowie) podobnie jak na jeziorach i tu asfalt stawał się powoli acz systematycznie coraz gorszy... i gorszy... i gorszy. Dosłownie na chwilę, na jedna krotką chwilę pojawił się pomiędzy Skarcnowem a Dusinem odcinek może z 3-4 km gdzie był nówka, ekstra, super gładziutki jak pupa niemowlaka asfalcik dający nadzieję, że może jednak tak odcinkami zaczęli naprawiać tą drogę. Niestety była to płonna nadzieja. Aż do samego Wolina dziury w asfalcie przypominały ów osławiony ser szwajcarski.
Koniec, końców złorzecząc na me głupie pomysły doturlałem się do owej kolejnego celu - czyli do wyspy Ostrów. Krótka seria fotograficzna na moście, przejazd przez miasto i wjazd na 3kę... przy paru wyprzedzających tirach zacząłem wrzeszczeć... nie wiem czy to miało jakiś wpływ ale od miejscowości Dragobądz - tiry już się nie pojawiały :)
Do Międzyzdrojów dotarłem parę minut po 21szej.
mapka
Po wcześniejszym upewnieniu się o nowiuśkim asfalcie postanowiłem udać się nieco dalej za Dziwnów. Celem miał być Kamień Pomorski. Start ostry - trza w końcu rozjeździć owe bolące kolano. Na podjazdach i zjazdach do Wisełki robię swoje najlepsze czasy (tak, tak ciągle mam w głowie świadomość, że robiłem je poprzednio na mtb - kuchnia albo wówczas miałem znacznie lepszą nogę albo teraz jestem tak słaby, że czasy robię tylko dzięki szosie... echhh). Stravowy, 24 kilometrowy, segment "międzyzdroje-dziwnów" pokonuję z siódmym czasem - czyli nie jest chyba aż tak źle.
W samym Dziwnowie wbijam się w piknik - przy Wybrzerzu Kościuszkowskim zacumowały wojskowe jednostki pływające, w tle, z mariny dobiegały dźwięki jakiejś muzyki (przy dokładniejszym wsłuchaniu okazały się one coverem przebojów Dżemu). Parę fotek i ruszam dalej. W Dziwnówku opuszczam 102kę na rzecz 107, którą docieram do Kamienia Pomorskiego. Błądząc docieram do Katedry pw. św. Jana Chrzciciela a następnie powracam pod ratusz nacieszyć się widokiem na Dźwinę. I tu, w trakcie krótkiego postoju, pada pomysł - a może by tak zamiast wracać tą samą drogą zahaczyć jeszcze o jedną wyspę w Wolinie? Wygrywa ta druga opcja i po chwili ruszam na południe - południowy-zachód. Początkowo droga cieszyła pełną gębą... niestety już był w ogródku, już witał się z gąską... (ja już to chyba gdzieś słyszałem zdawało się kiełkować w głowie) podobnie jak na jeziorach i tu asfalt stawał się powoli acz systematycznie coraz gorszy... i gorszy... i gorszy. Dosłownie na chwilę, na jedna krotką chwilę pojawił się pomiędzy Skarcnowem a Dusinem odcinek może z 3-4 km gdzie był nówka, ekstra, super gładziutki jak pupa niemowlaka asfalcik dający nadzieję, że może jednak tak odcinkami zaczęli naprawiać tą drogę. Niestety była to płonna nadzieja. Aż do samego Wolina dziury w asfalcie przypominały ów osławiony ser szwajcarski.
Koniec, końców złorzecząc na me głupie pomysły doturlałem się do owej kolejnego celu - czyli do wyspy Ostrów. Krótka seria fotograficzna na moście, przejazd przez miasto i wjazd na 3kę... przy paru wyprzedzających tirach zacząłem wrzeszczeć... nie wiem czy to miało jakiś wpływ ale od miejscowości Dragobądz - tiry już się nie pojawiały :)
Do Międzyzdrojów dotarłem parę minut po 21szej.
mapka