Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2018

Dystans całkowity:930.64 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:33:49
Średnia prędkość:27.52 km/h
Maksymalna prędkość:62.30 km/h
Suma podjazdów:3661 m
Suma kalorii:32788 kcal
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:84.60 km i 3h 04m
Więcej statystyk

Jak ja nie cierpię...

Niedziela, 29 lipca 2018 · Komentarze(0)
Start przed południem (11:41), w zasadzie bez głównego pomysłu na trasę, która wynikała bardziej z deszczowej pogody. Zatem najpierw miał to być kierunek na Łowicz przez Bolimów jednakże po dojechaniu do Nieborowa wobec zbliżającego się deszczu postanowiłem zawrócić i udać się w stronę S8 a właściwie na jej techniczne drogi. Zatem znów przez Bolimów, Skierniewice i dalej przez Suliszew, Jeruzal do Kowies. Dalej kierunek ku Warszawie. Niestety telefony "złapały" mnie już przed Hutą Zawadzką a to oznaczało powrót do domu...
Na plus pomimo pogody i czasu udało się zrobić setkę.

Na leniucha... po ciemoku... bo zaćmiło lunę :(

Piątek, 27 lipca 2018 · Komentarze(0)
Dalsze testy opon.
Start po 19tej.
Trasa na Łyszkowice, powrót do Bełchowa i dojazd do Bolimowa. (Koła dobrze się sprawują wpadły dwa kolejne KOMy).

Niepewność... czyli szprycha road killer...

Niedziela, 22 lipca 2018 · Komentarze(0)
Pęknięta szprycha spowodowała, że decyzja o nowych koła zapadła wcześniej niż miało to nastąpić... do tego jeszcze doszły wnioski po pierścieniu jezior w trakcie których postanowiłem prędzej czy później uzbroić się w coś grubszego niż dotychczasowe 23 mm - wybór padł na 28 mm (bo... nic większego już się nie zmieści) a przy okazji doszedł nowy komplet kół (ot taki lipcowy św. Mikołaj).

Przyszedł czas na testy... i gdzie by tu się wybrać... może wziąć byka za roki i pojechać poprzednią drogą na której padła szprycha... wszak ten "asfalt" w Jeruzalu toż istny poligon doświadczalny... Zatem ta sama droga, ten sam kierunek, ten sam zakręt w Jeruzalu, większa prędkość i... jest udało się, koła idą jak burza, rower cały i jakby faktycznie mniej trzęsło... czyli jadę dalej. Po drodze udaje się jeszcze sprężyć na tyle, że, jak się później okazuje, robię na niemal pięciokilometrowym segmencie KOMa. Poprawiam jeszcze dwa wyniki na innych segmentach i powrót do domu.

Czemu... ach czemu... :(

Piątek, 20 lipca 2018 · Komentarze(0)
A miało być tak pięknie... w końcu ładna pogoda, zapowiadał się cieplutki wieczór i noc zatem pojawiła się szansa na coś dłuższego... 
Start kilkanaście minut po 19tej, cel drogi techniczne wzdłuż "gierkówki" ze słynnym Podjazdem Małysza (dlaczego taka nazwa - nie wiem).
Tempo powyżej 30 km/h fajna, pofałdowana trasa, niestety na zakręcie w Jeruzalu (tam gdzie asfalt powinien stracić w końcu swą szlachetną nazwę) ciszę nadchodzącej nocy przerwał trzask a później jakiś stukot... okazało się, że w tylnym kole jedna ze szprych postanowiła powiedzieć dość... niestety pozostało jedynie dotoczyć się jakoś do domu... i to by było na tyle... a miało być tak pięknie...

W Skierkach Wodnik Szuwarek a w Łowiczu suszy...

Czwartek, 19 lipca 2018 · Komentarze(0)
Skoro przestało padać i w miarę się przejaśniło decyzja o start kilka minut po 19tej...
Zaraz po ruszeniu dowiedziałem się, iż dwóch znajomych postanowiło również trochę pokręcić wieczorkiem... zatem szybki powrót do Skierek i już w towarzystwie A. i B. ruszamy w stronę Nieborowa. Dziś praca na zmianach zatem tempo było jak dla mnie dość wysokie. Z Nieborowa kurs na Bednary i dalej poza tzw. "Poznańską" czyli 92kę w stronę Sromowa... Nawrót na zachód i jazda do Łowicza gdzie okazało się że jest tu zupełnie sucho na drogach. Z Łowicza poprzez Bełchów nastąpił powrót do Skierek.
trasa iście płaska - wzniosu tyle co kot napłakał...

A gdy czwartego dnia przestało padać... razdwatrzy wyszedłem na pole. Czyli pyrpyrkandeiro.

Wtorek, 17 lipca 2018 · Komentarze(0)
Niestety po powrocie z urlopowych wojaży okazało się, że w domu też czeka piękna deszczowa aura... A gdy w końcu przestało padać udało się zebrać kilku śmiałków gotowych pokręcić coś więcej niż zwykłe rundki wokół komina. Wraz z B. i K. udaliśmy się w stronę Łyszkowic... niestety za Łyszkowicami K. złapał kapcia, na szczęście w podsiodłówce miałem zapas, którym podzieliłem się z pechowcem. Czas zmiany ogumienia trwał ok 30 min. W między czasie dojechało dwóch chłopaków z KKŁ i razem, już po uporaniu się z awarią skierowaliśmy się w stronę Bełchowa. Po drodze KKŁ odłączył się obierając za cel Łowicz. Później nasza trójka uszczupliła się o B. W samym Bełchowie K. skręcił na Skierki śpiesząc się na spotkanie a ja udałem się w stronę Nieborowa aby tam pokręcić się trochę po technicznych...
Plus dodatni - nareszcie jazda bez deszczu...

Hopki :)

Środa, 11 lipca 2018 · Komentarze(0)

Hopki :)

Kontynuacja jazd po 102ce.
Lato tego roku było fajne... ale niestety nie na początku lipca. Dziś znów pochmurno, trochę deszczu ale jak tu usiedzieć gdy obok takie fajne hopki czekają... Kilkanaście minut przed dwudziestą wychodzę z rowerem z mocnym postanowieniem pojeżdżenia tam i tu po owych hopkach na 102ce tuż za rogatkami miasteczka...  Asfalt mokry więc szaleństw na zjazdach raczej nie będzie. po dojechaniu do Wisełki postanowiłem zrobić jeszcze hopkę za tą miejscowością, nawrót i powrót do Międzyzdrojów, później znów nawrót i do Wisełki, po drodze sesja zdjęciowa na jednym zjeździe przed jez. Gardno. Niestety po ponownym dotarciu do Wisełki znów zaczęło padać zatem decyzja o powrocie. Pod noclegownią melduję się ostatecznie kilkanaście minut przed 22gą... i to by było na koniec na dziś...

Ucieczka z wyspy - vol. 3. Było wszystko, pot, krew, 10 km spacer przez las, wmordewind, powrót przed północą... ale warto było ;)

Poniedziałek, 9 lipca 2018 · Komentarze(0)
Skoro poprzednie wycieczki kierowałem na wschód przyszedł czas na kierunek odwrotny. Z poprzedniego roku pozostała mi niedokończona wyprawa do Peenemunde...
Ale od początku.
Niemal z wybiciem 17tej ruszyłem spod noclegowni udając się na 3kę i kierując się ku Świnoujściu. Ruch na drodze był, o dziwo, niemal zerowy (obeszło się też bez wrzasków na pojedyncze tiry). W mieście wzorem poprzednich wypraw skorzystałem z przeprawy Warszów, wjeżdżając na prom w zasadzie "z marszu". Po drugiej stronie, bez zbytniego marudzenia skierowałem się najkrótszą drogą ku granicy (czyli ulicą Wojska Polskiego). Nadal nie rozumiem dlaczego ludzie zakochani są tak w drogach z kocimi łbami oraz rowerowymi ścieżkami zrobionymi z kostki... na szczęście wiedziałem, że to ZŁO skończy się na granicy. Po drugiej stronie czekał mnie bowiem całkiem fajny asfalt zarówno na drodze jak i na ścieżkach. W zasadzie dzięki owej nawierzchni podróż B111 upłynęła bez większych historii. Po dojechaniu do skrzyżowania z L264 (prowadzącej do Peenemunde) zaświtał mi w głowie pomysł zmiany kierunku jazdy... tzn pozostania na B111 i zamiast zwiedzenia byłego ośrodka badań nad nowymi broniami tysiącletniej Rzeszy, udać się do pobliskiego Wolgast aby pojawić się w Niemczech "kontynentalnych"... Ach cóż to za diabełek siedział mi na ramieniu owego wieczoru podsuwając mi tą myśl. Niestety/stety posłuchałem owym szeptom i po nie więcej niż po kwadransie byłem na moście nad Peenestrom, wjeżdżając najpierw na niewielką (10cio hektarową wyspę) Schlossinsel by następnie wjechać do Wolgast. Za miastem porzuciłem B111 na rzecz L26 kierując się na Hohendorf. Tu przywitała mnie najpiękniejsza droga po jakiej mi dane było tego dnia jechać. Niewielkie, strome hopki, szosa o nienagannym asfalcie wijąca się wśród drzew i pól. Po prostu bajka. Tylko czemu ach czemu znów pojawił się na mym ramieniu ów basałyk szepcząc, że nudna jest taka droga, że trzeba chcieć więcej zobaczyć i abym porzucił L26 na rzecz K30 i skierować się na Seckeritz i dalej na Lassan i Buggenhagen - bowiem w nagrodę spotkają mnie niesamowite widoki na rozlewiska przejechanej wcześniej Peenestrom a także cudowne liściaste lasy na południe od Wangelkow... Ah ten łapserdak i jego słodkie słówka... oj głupi ja głupi dałem się zwieść jego namową. Z początku niby nic złego się nie działo. Ot i ta droga pięknie wiła się pośród niewielkich hopek, pól i lasów. W mijanych sennych miejscowościach jakby czas zatrzymał się w latach 80tych... zaraz, zaraz ale dlaczego pojawiły się takie melancholijne wspomnienia z lat dzieciństwa gdy dane mi było pojawić się w Deutsche Demokratische Republik. A już wiem - na masztach wszak nie powiewały dumnie flagi DBD ale właśnie DDR. Za Buggenhagen miałem nieodparte wrażenie jakbym dojechał na koniec świata, niestety owe wrażenie zostało potwierdzone w okolicach godziny 20 gdy w pobliskim Jamitzow-ie natknąłem się na znak informujący że następuje koniec drogi. Była co prawda możliwość dalszej drogi w kierunku Klotzow ale owa droga składała się z dziurawych, betonowych płyt. Cóż zatem zrobić - jechać dalej przez ów Klotzow i dalej do bliskiego już przecież Pinnow-a (w sumie to tylko ok 8 km) czy też wracać się do owej porzuconej L26 (jakieś 16-18 km plus kolejne 25-30 km aby dotrzeć od północy lub zachodu do Pinnow-a)... czasu było coraz mniej a i urażona duma wybrała to pierwsze rozwiązanie. W około 20 min udało się przejechać 5 km dzielące mnie od Klotzow-a. I tu padła ostatnia nadzieja, owe płyty, na które dopiero co przestałem utyskiwać po prostu zniknęły, skończyły się równo z rogatkami tejże miejscowości. Zarówno przez miejscowość jak i dalej ku celu mej wędrówki ku cywilizacji w postaci miejscowości Pinnow a w zasadzie bardziej ku drogi B110 pozostawało kolejne 4 km tym razem szutrowej, pokrytej niej lub bardziej drobnymi kamieniami, drogi (no jedno się zgadzało - była to bardzo malownicza droga pośród wiekowego zdawałoby się lasu... tylko należało tamtędy jechać na mtb a nie na 23 mm slikach). Nic to dalej postanowiłem udać się "z buta"... i z tego buta szedłem tak sobie około 30-40 minut. docierając do cywilizacji kilka minut po 21szej. Czekał mnie jeszcze niewielki dystans abym powrócił na Uznam. Od Johannishof wjechałem na mokradła - jakże malowniczo wyglądały kikuty wymarłych drzew pośród morza traw dodatkowo oswietlone promieniami zachodzącego słońca. Dodatkowym smaczkiem była ścieżka rowerowa (asfaltowa oczywiście). Na deser został jeszcze przejazd przez Peenebrucke i powróciłem na wyspę, do granicy pozostawało mi ok 20 km. Tym razem postanowiłem nie modyfikować planów i pozostając na B110 szybko przemierzałem Uznam zatrzymując się jedynie raz aby w okolicach Dargen i Katschow spojrzeć za siebie podziwiając ferię barw na niebie pozostawionych przez ostatnie promienie słońca. Tym razem miałem wjechać do Świnoujścia nieznaną mi drogą - zwaną Grunwaldzką (i jak nazwa kojarzy się z historią tak też i nawierzchnia tejże drogi była iście historyczna). Próba skręcenia w 11 Listopada i dalej w Matejki tylko na chwilę poprawiła drżenie rąk wywołane wjazdem do kraju.
Na przeprawie promowej zjawiłem się 20 kilka minut po 22giej. Tu los nie pozwolił mi czekać na prom który właśnie dobijał do nabrzeża, jeszcze przed 23cią zjawiłem się ponownie na wyspie Wolin. Opustoszałe ulice zdawały się gwarantować szybki transfer do "domu". I w zasadzie tak się odbyło acz gdybym jechał blaszakiem czekałby mnie dłuższy postój w korku jaki wytworzył się w związku z przejazdem konwoju z elementami wiatraków, które utknęły na rondzie w Łunowie. Plus dla nie taki, że zanim ów transport przebił się przez owe rondo ja mogłem pokonać 3kę do zjazdu do Międzyzdrojów w samotności.
W noclegowni zjawiłem się o 23:35.

mapka

Ucieczka z wyspy... próba druga...

Sobota, 7 lipca 2018 · Komentarze(0)
Udało się wyrwać nieco wcześniej bowiem przed 18tą byłem już na rowerze.
Po wcześniejszym upewnieniu się o nowiuśkim asfalcie postanowiłem udać się nieco dalej za Dziwnów. Celem miał być Kamień Pomorski. Start ostry - trza w końcu rozjeździć owe bolące kolano. Na podjazdach i zjazdach do Wisełki robię swoje najlepsze czasy (tak, tak ciągle mam w głowie świadomość, że robiłem je poprzednio na mtb - kuchnia albo wówczas miałem znacznie lepszą nogę albo teraz jestem tak słaby, że czasy robię tylko dzięki szosie... echhh). Stravowy, 24 kilometrowy, segment "międzyzdroje-dziwnów" pokonuję z siódmym czasem - czyli nie jest chyba aż tak źle.
W samym Dziwnowie wbijam się w piknik - przy Wybrzerzu Kościuszkowskim zacumowały wojskowe jednostki pływające, w tle, z mariny dobiegały dźwięki jakiejś muzyki (przy dokładniejszym wsłuchaniu okazały się one coverem przebojów Dżemu). Parę fotek i ruszam dalej. W Dziwnówku opuszczam 102kę na rzecz 107, którą docieram do Kamienia Pomorskiego. Błądząc docieram do Katedry pw. św. Jana Chrzciciela a następnie powracam pod ratusz nacieszyć się widokiem na Dźwinę. I tu, w trakcie krótkiego postoju, pada pomysł - a może by tak zamiast wracać tą samą drogą zahaczyć jeszcze o jedną wyspę w Wolinie? Wygrywa ta druga opcja i po chwili ruszam na południe - południowy-zachód. Początkowo droga cieszyła pełną gębą... niestety już był w ogródku, już witał się z gąską... (ja już to chyba gdzieś słyszałem zdawało się kiełkować w głowie) podobnie jak na jeziorach i tu asfalt stawał się powoli acz systematycznie coraz gorszy... i gorszy... i gorszy. Dosłownie na chwilę, na jedna krotką chwilę pojawił się pomiędzy Skarcnowem a Dusinem odcinek może z 3-4 km gdzie był nówka, ekstra, super gładziutki jak pupa niemowlaka asfalcik dający nadzieję, że może jednak tak odcinkami zaczęli naprawiać tą drogę. Niestety była to płonna nadzieja. Aż do samego Wolina dziury w asfalcie przypominały ów osławiony ser szwajcarski.
Koniec, końców złorzecząc na me głupie pomysły doturlałem się do owej kolejnego celu - czyli do wyspy Ostrów. Krótka seria fotograficzna na moście, przejazd przez miasto i wjazd na 3kę... przy paru wyprzedzających tirach zacząłem wrzeszczeć... nie wiem czy to miało jakiś wpływ ale od miejscowości Dragobądz - tiry już się nie pojawiały :)
Do Międzyzdrojów dotarłem parę minut po 21szej.

mapka

Zdziwiony w Dziwnowie... czyli pierwsza próba ucieczki z wyspy...

Piątek, 6 lipca 2018 · Komentarze(0)
A więc siedzę już kilka dni w Międzyzdrojach, coś tam kręcę po mieście z Czerwonym Kapturkiem ale wypadałoby w końcu coś się ruszyć dalej... wszak dzień nadal długi więc można ruszyć wieczorkiem. Zbieram się jakoś tak po 19tej aby ostatecznie ruszyć 10 min przed 20tą. Kierunek na zachód - słyszałem już wcześniej, ze remontują odcinek 102ki w Międzywodziu więc wypadałoby to sprawdzić.
Trasę zaczynam w zasadzie od ronda na wjeździe do Międzyzdrojów (nie licząc wyjazdu z noclegowni). Międzyzdroje uwielbiam za jedną "rowerową rzecz" - podjazdy i zjazdy o których na Mazowszu można tylko pomarzyć. Trochę tą radość z jazdy po owych górkach powstrzymuje nadal bolące od czasu do czasu kolano. Nie więc cisnę zbytnio na początek i w zasadzie na spokojnie docieram do Wisełki a następnie do Kołczewa gdzie następuje króciutki postój. Po  nasyceniu widokiem kościółka św. Katarzyny Aleksandryjskiej ruszam dalej celem zbadania owego nowego asfaltu. O ile dobrze pamiętałem droga pokryta płytami zaczynała się jakoś tak zaraz za skrętem na Zastań i dalej na Wolin. I tu właśnie zaczynał się nowiutki, jeszcze nie pomalowany białą farbą asfalt prowadzący do Dziwnowa. W samym Dziwnowie standardowo wjazd na wschodni falochron i podziwianie jak północny wiatr wpycha wody morza do portu a w tle słońce zniżające się ku horyzontowi. Powrót nastąpił tą samą drogą. I tu chwilowe zdziwienie - na pięciu stravowych segmentach uzyskałem PR-y dopiero po czasie uzmysłowiłem sobie, że po pierwsze primo - pomagał mi nieco wiatr a po drugie primo - wszak poprzednie wyniki były robione na mtb a teraz jechałem szosą więc nie ma się z czego cieszyć...
Wycieczka zakończona kilkanaście minut po 22giej.
mapka